Recenzja książki “Wyznania otrzeźwiałego ekologa” Paula Kingsnortha, czyli o tym, że trzeba ubrudzić ręce
- roslinatorzy
- 11 mar 2024
- 2 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 16 maj 2024
Nawet najlepsze intencje nie powstrzymają ciężaru cywilizacji, która toczy się po swoim torze siłą inercji Gary Snyder, rok 1977

Dosłownie pochłonęłam tę książkę. Jak szalona podkreślałam ołówkiem słowa, zdania, a najczęściej całe akapity. W esejach Paula Kingsnortha zmieściły się wszystkie moje obawy, miłości i poglądy. “Wyznania otrzeźwiałego ekolog” (Wydawnictwo Ha!Art) to zbiór tekstów z lat 2011-2016. Jak podsumować je najkrócej? Opowieść o tym, co utraciliśmy? Osobisty manifest? Bardzo praktyczny drogowskazach? Dla mnie wszystko po trochu.
Paul Kingsnorth, dawniej skrajny działacz ekologiczny, z perspektywy czasu celnie diagnozuje kondycję dzisiejszego świata. To historia “o zerwaniu połączenia pomiędzy ludźmi i miejscami, przeszłością i teraźniejszością, instynktem i rozumem, oraz o dawnych i przyszłych tego konsekwencjach”.
W 2011 autor pisał tak: “ Moim obecnym pragnieniem, czasem wręcz przemożnym jest posiadanie skrawka ziemi. Akr czy dwa, trochę grządek fasoli (...) Stałość, twardy grunt pod nogami, coś, co powstrzyma mnie przed utonięciem.”
Chodzi jednak o coś więcej niż tylko ucieczkę za miasto. Jest w tym głęboka mądrość i zgoda na “aktualne współrzędne”: “Ostatecznie wszystko ulega zanikowi, najczęściej nie czekając aż tak długo. Schyłek przychodzi każdej jesieni. Prędzej czy później odejdzie też twoja próżność i odkryjesz wówczas zarówno własne miejsce w cyklu, jak i to, że nie da się go zatrzymać. (...) Ostatecznie wszystko ulega zanikowi. Nie jest to twoja wina, tak po prostu jest. Tak jest dobrze. Wszystko będzie dobrze”.
Prawda brzmi gorzko, a ratowanie świata ogólnie jest rzeczą niemożliwą. Utraciliśmy dużo. Stworzyliśmy “kulturę, która wyeliminowała nas z reszty życia”. Jednak nadal głęboko w nas tli się biofilia. Jest naturalna i wrodzona.
Porzucenie życia aktywisty i przeprowadzka za miasto okazują się decyzją, która przynosi odpowiedzialność, pokój i… realną zmianę. Kluczowa jednak pozostaje szczerość wobec własnego miejsca w wielkim cyklu historii oraz wobec tego, co możesz i czego nie możesz zrobić: “Czuję, że mam osobisty obowiązek prowadzić życie na tyle proste i w tak nieznaczny wpływające na środowisko, jak to tylko możliwe. Nie mam potrzeby narzucania tego obowiązku innym, prawienia im kazań, politykowania ani też udawania, że jestem w jakiś sposób prawdziwy, nieskazitelny czy chociaż na wpół kompetentny w tej dziedzinie. Traktuję go jako moje osobiste powołanie.”
Ta książka niesie ze sobą wiele, wiele więcej. Można do niej wracać i gubić się w tekstach, które mocniej niż melancholią pachną wolnością i wiatrem od morza. Wspomnienia, opisy natury, opowieści o losach narodów, Anglii, “maszynie”, technologii czy “oswajaniu” kosy.
Nie brakuje praktycznych wskazówek i osobistych wyznań: “Poznaj swoich sąsiadów, zapuść korzenie i zostań na miejscu, nawet jeśli tego nie chcesz. Bądź sławny w obrębie dwudziestu pięciu kilometrów, jak to pięknie zaproponował Gary Snyder. Tak więc próbuję dostroić się do miejsca, w którym przebywam. Próbuję zmusić się do spowolnienia i słuchania”.
Konkretnych rad jest więcej. Dla zachęty przytoczę tylko jedną, która brzmi po prostu “pobrudź sobie ręce”. Czy muszę coś więcej pisać???
Comments